piątek, 5 kwietnia 2013

Pierwsze dni w UK

Jestem totalnie cimną masą jeżeli chodzi o bloga, konkretnie nie potrafie w nim nic poustawiać ale postaram się pisać tak, zeby wszytsko było zrozumiałe i dobrze widoczne:).  Dzisiaj opisze pierwsze tygodnie w UK. Na początku nie było wesoło. Dojechaliśmy z Piotrkiem i jego tatą do Anglii nie wiedząc, gdzie tak na prawdę wylądujemy, co jest tutaj normą dla wielu ludzi. Oni byli na wyspach już wcześniej, dla mnie był to pierwszy raz i czułam się toalnie zagubiona. Zostawiłam swoją ojczyznę, rodzinę, przyjaciół, dla faceta którego znałam 3 miesiące. Dzisiaj mogę powiedzieć, że to była najlepsza decyzja w moim życiu ale wtedy... Wtedy się bałam. Bałam się jak cholera. Uczyłam się w szkole języka angielskiego przez 12 lat, przyjeżdzając tutaj myślałam, że dam rade. Oj grubo się pomyliłam. Nie potrafiłam zarozumieć najprostszych poleceń, pytań.  Trafiliśmy do okropnego miasteczka. którego nazwy nie wymienię, żeby nikogo nie zniechęcić w razie co. Drzwi otworzył nam nasz współlokator z puszką piwa w garści i oddechem niezłego kilkudniowego melanżu . Oczywiście zajął już najlepszy pokój. A raczej największy bo dom był straszny. Wszędzie brudno, brak łóżek, wogóle nic nie było oprócz jednej szafy i kanapy. Wszędzie grzyb, który potem obrósł cały dom, no i smród którego właścicielem był nasz współlokator. Chcieliśmy się gdzieś przenieść ale niestety nie mogli nam znaleźć innego wolnego domu. Mieszkaliśmy tam miesiąc. Anglia mnie fascynowała  i pomimo tragicznych warunków, podobało mi się. Przez pierwsze tygodnie poznawałam miasto, zapisałam się do agencji pracy, załatwialiśmy podstawowe sprawy, typu: bank i NIN. no i po dwóch tygodniach dostałam telefon, czy chce iść do roboty. Dzwonił anglik, w dodatku o 6 rano. Ale miałam stresa. To była najgorsza robota w jakiej tutaj byłam. Dwa dni w małej fabryce serów pleśniowych, gdzie zastępowałam kogoś. Smród to najmniejsze zło, dostałam do szorowania kratki na których sery dojrzewają. Kilkaset kratek które trzeba szorować przez cały dzień w gorącej wodzie sięgającej prawie do pach, w olbrzymiej wannie.. 8 godzin tarcia non stop. Oj biedne były moje palce. Po dwóch dniach powiedziałam, że więcej tam nie wróce i tyle mnie widzieli. Byłam naprawde w komfortowej sytuacji, bo Piotrek i jego tata mają dobrą pracę i nie musiałam się martwić, że nie będę miała co jeść, czy gdzie spać. Wiekszość osób które poznałam tutaj, mogło tylko pomarzyć o zostaniu w domu i nieprzejmowaniu się niczym. Potem dostałam pracę w fabryce żeli energetyzujących. tez było ciężko ale przynajmniej normalne warunki do pracy, oprócz dużego hałasu od maszyn i niemiłej atmosfery.  O stosunkach międzyludzkich w Anglii napiszę w innym  poście.  Tam popracowałam kilka dni i poszłam na sadzonki do szklarni. Naprawdę miło wspominam ta pracę. Minusy wszędzie się znajdą (np zbyt zimno, bądź zbyt ciepło jak troszke słońca było) ale to była jedna z nielicznych prac na które nie mogłam narzekać. Pracowałam  tam do końca marca. potem z kilkoma osobami zostaliśmy przerzuceni do innych sadzonek. Ale o nich również w innym poście:). Chciałabym jeszcze powrócić do tematu współlokatora, który był zwykłym przedstawicielem naszego narodu, jakiś się tu często obserwuje. A już szczególnie, wielu ich było w tym mieście.  Pan X (tak go nazwijmy), był zwykłym szarm mężczyzną po 40-stce, który kilka lat wcześniej przybył  na wyspy w poszukiwaniu szczęścia. Cóż, szczęścia nie znalazł. Jak go poznaliśmy był juz niezłym menelem, który tułał się po całej Anglii, wszędzie robiąc sobie wrogów i powodując że coraz więcej osób się od niego odwracało. Na pozór miły, uprzejmy, z problemami jak wielu z nas. Pierwsza żona go rzuciła, druga wykorzystała i wyrzuciła z domu, wtedy zaczął pić itp. Ile w tym prawdy było to nie wiem, bo potrafił naciągnać temat na swoją korzyść.  Ale pewne rzeczy są pewne. Z żoną miał problemy bo pewnej nocy o 4 nad ranem policja nam sie dobijała do domu, żeby go zabrać bo był podejrzany o zlecenie zabójstwa swojej żony ( nie wierze, zbyt pusty i biedny człowiek), mył się raz na tydzień.  Chłopaki mieli naprawdę ciężką pracę, on się tym nie przejmował, na takie spocone ciałko zakładał bielutką koszulę i gnal na miasto na babeczki. Śmierdziało w całym domu od niego. Był desperatem szukającym na siłe miłości, kiedyś kupił za naprawdę grubą kase róże i rozdawał w mieście przypadkowo spotkanym kobietom. Wiem też, że proponował "chodzenie" sprzedawczyni z Polskiego sklepu, przy klientach i w dodatku z bukietem kwiatów i uklęknieciem na kolana:), co lepsze kobita go wogóle nie znała. Po miesiącu jak się go pozbylismy i zamieszkaliśmy sami w lepszym domu to była naprawdę duża radość. Chłopaki go wozili do pracy, więc jeszcze przez jakiś czas byli na niego skazani. Najdziwniejsze i zastanawiające jest to, że w pracy pomimo wielu dni opuszczonych i nie informowaniu szefów, trzymali go dość długo w tej robocie. Często przyjeżdżał pijany, co przeciez było ogromną podstawą do zwolnienia, a jednak wytrzymał się jeszcze kilka miesięcy. W końcu zwolnili go za palenie papierosów w kiblu. Teraz pewnie albo już nie żyje, albo siedzi w więzieniu. Nie żebym mu tego życzyła, po prostu już rok temu był wrakiem człowieka. Nie dało się mu pomóc, a wielu próbowało. Ciekawe ile osób tak naprawdę to bogactwo angielskie pogrążyło, a nie dało normalnie żyć?  Temat do rozważania na dzisiaj:). pozdrawiam i dołączam kilka zdjeć z pierwszego domu:)

kuchnia już wyposażona przez nas


nasz pokój, materac i pudło pod komputer:)

2 komentarze:

Prosze o pozostawienie opinii:)