Trzy teksty, pisane rękami trzech różnych matek, każdy poruszający równie mocno (link1, link2, nie ma płodzika ). Ten sam czas, w środkach masowego przekazu aż huczy od traumatycznych przeżyć rodziców, którzy najprawdopodobniej z winy lekarzy stracili nowonarodzone dzieci. Zbyt dużo tragedii, a nagłaśnianie takich spraw jest tylko ogromnym plusem. Kiedy wreszcie otworzą się oczy tym, którzy są za to odpowiedzialni? Kiedy wreszcie coś sie zmieni?
Dzisiejszy tekst będzie o porodzie. Pięknym, cudownym, momencie w którym Dominik przyszedł na świat. Już raz o nim pisałam: opieka-zdrowotna-podczas-porodu ale dzisiaj chciałabym wam go pokazać z innej perspektywy. Swoim opisem chciałabym was uswiadomić, ze nie zawsze może być tak traumatycznie jak w tekstach o których wspomnialam na początku.
Przyszle mamy- nie bójcie się rodzić!
A mamom które nie chcą wspominać pierwszych chwil z dzieckiem moge tylko powiedzieć: Nie zasłużylyście sobie na to, nikt nie zasługuje na takie traktowanie. każda z nas ma takie same prawa, każda powinna mieć dostęp do dobrego wyposażenia szpitalnego, zaangażowanego personelu. Wszystkie powinnysmy rodzić bez strachu o życie nasze bądź dziecka i wszystkie zasługujemy na szacunek!
Za 6 dni minie rok od narodzin naszego syna. Najpiękniejszy rok z całego mojego życia. A wszystko zapoczątkowało obżarstwo! Tak właśnie, dobrze przeczytaliście. Ponoć większość matek czuje, kiedy zbliża się moment rozwiązania. ja poczulam dosyć mocno, bo mialam kilka symptomów zwiastujących to wydarzenie. Tak jak już wspomnialam, obżarstwo, następnie "wicie gniazdka". Pod wieczór złapało mnie posiedzenie na toalecie, wystarczajaco długie, zeby zrozumieć co się z tym wiąże. Oczywiście odczuwałam też niepokój, strach i podekscytowanie w jednym.
A potem się zaczęło. Wody odeszły, płacz, smiech, pospieszne pakowanie, ręcznik pod tyłek, jedziemy. Od razu zostałam przyjeta na KTG, które pokazało to o czym już wiedziałam , jeszcze nie czas.
Odesłali nas do domu, badania nie miałam ponieważ występowało duże ryzyko zakażenia. Za kilka godzin znowu byliśmy w drodze. Przyjęła nas miła położna, która patrząc na mnie fachowym okiem stwierdziła, że do porodu zostało ze dwa dni. Pomimo to, zostaliśmy położeni w cichej sali z cudownym łózkiem, rozkladanym na każdy możliwy sposób, z prywatną łazienką, bezpłatnym telewizorem, kanapą na której spał Piotrek, piłka, materacami i wszystkim czego tylko może potrzebować kobieta rodzaca. Boze jak ja nie chciałam wracać do domu! Telepiąc się z zimna jak w febrze, powtarzałam tylko: Piotrek zrób wszytsko, żebyśmy zostali. Nie chce do domu, chce tu być, tu mi wygodnie, nie chce znowu jechać 30 km! Co godzine przychodziły kolejne położne tłumacząc, że nie ma potrzeby zostawiania mnie w szpitalu, a ja w tym czasie rozkoszowałam się urokami olbrzymiej wanny i ciepłej wody otaczajacej moje zbolałe ciało. Co chwile mielismy też wizytę studentki, której zadanie polegało na badaniu mojego cisnienia oraz tętna dziecka. Ani razu nie usłyszałam: Co Pani tu jeszcze robi? Powinna Pani być w domu, a nie zajmować łóżko. Ani razu nie zobaczyłam zirytowanego wzroku, co najwyżej przybity ( Kolejna co myśli, że już rodzi), ale nie czułam niechęci, czy innych negatywnych emocji od położnych. Przez 19 godzin, nie wiedziałam jak szybko postepuje cała akcja. Nawet na moją wyraźną prośbę lekarz nie wyraził zgody na badanie. Usłyszalam tylko, ze po odejściu wód płodowych poród może nastąpić do 72 godzin (wiem, że w Polsce jest mniej) i, że będę miala wywołanie 20 lutego o 8 rano. No cóż, dziecko sprawiło im psikusa.
Po przeniesieniu na tzw. cichą sale, dostaliśmy powera. Cieszyłam się jak dziecko, że wreszcie mam gwarancje nietykalności i, że nikt mnie juz nie będzie wyrzucał. Byla godzina 4-ta po poludniu, trzy godziny przed przyjściem młodego na swiat. Położne przyniosły Piotrkowi rozkładany fotel,a mnie próbowały namówić na zjedzenie czegoś, zebym miała siłe rodzić. Po dwóch godzinach czekania, dostalam wreszcie znieczulenie i moglam odpłynąć. No powiedzmy, bo przy skurczach co minute i kazdym trwającym przez minute, nie dało rady raczej zasnąć. Z tego momentu zbyt wiele nie pamiętam, oprócz rozmowy z mamą przez telefon i śpiącego Potrka. Wiem tylko, że jak już było na prawdę nie do zniesienia obudziłam go z informacją, że idę sie kąpać. Ledwo wyszłam do wanny, zaczęło mnie coś rozrywac. No dobra po pierwsze nie coś, tylko ktoś, a po drugie opis samego porodu wam oszczędzę, może niech każdy sam to przeżyje:).
Nie pamietam czy krzyczałam ale wiem, że rozwalałam ramy łózka i łamalam palce Piotrkowi. Ani razu nie usłyszałam: Prosze nie krzyczeć. Ani razu tez nie słyszałam innych kobiet pomimo zapełnionego oddziału. Połozna powinna być jak matka; pocieszać, rozumieć, a przede wszytskim wspierać i uczyć. Dostalam to. Pół godziny ciągłego wsparcia, pocieszania, namawiania i kontrolowania. Ani razu złości, nerwów czy zniecierpliwienia. Dostałam pomoc z każdej możliwej strony, a po wszystkim chyba pięć polożnych uczyło mnie karmić piersią. Tylko jedna okazała się agresywna i doprowadziła moje dziecko do histerycznego płaczu a mnie do białej gorączki. Ulotki z numerami do poradni laktacyjnych, nauka kąpieli, badanie słuchu i co chwile inna osoba na oddziale. Każdy wchodził z usmiechem, gratulował dziecka i życzył szczęścia. Nigdy i nigdzie nie czułam się tak doceniona jak w tym szpitalu.
Zdecydowanie, narodziny Dominika zawsze będą mi się kojarzyć ze szczęsciem i kazdej mamie życzę takich chwil. Życzę też dużo cierpliwości i stanowczości w walce o to, co należy się każdej kobiecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prosze o pozostawienie opinii:)